Światowa polityka i polska obecność

28.11.16

Dla Kataru organizowanie konferencji międzynarodowych to może nie tyle sport narodowy, ile powód do prestiżu i zwiększenia roli w polityce międzynarodowej tego małego, ale niezwykle bogatego państwa. Gdy w ostatnich dniach tam byłem, odbywały się aż trzy: World Policy Conference, na którą byłem zaproszony jako mówca, druga na temat terroryzmu i wreszcie seminarium ekspertów NATO. 

Najważniejszą z nich była ta, której w tym roku motywem przewodnim było „Global Governance”, czyli „światowe zarządzanie”. Konferencje z cyklu WPC (World Policy Conference) odbywają się corocznie, zawsze na innym kontynencie. Poprzednia miała miejsce w 2015 r. w Montreux w Szwajcarii, ale wcześniej gościła choćby w Seulu, Paryżu czy – dwukrotnie – w marokańskim Marrakeszu. Jej pomysłodawcą i głównym organizatorem jest Thierry de Montbrial, francuski uczony, autor 20 książek, doktor honoris causa dziewięciu uczelni, niegdyś pierwszy dyrektor departamentu polityki planowania MSZ Francji (jeszcze w latach 70.). Konferencje te co roku goszczą polityków z kilku kontynentów, ale też naukowców, ekspertów, menedżerów, biznesmenów, dziennikarzy i specjalistów PR. Zawsze są okazją nie tylko do wymiany poglądów, ale również, a może przede wszystkim, do lobbowania interesów własnego kraju przez goszczących tam aktualnych czy byłych premierów czy ministrów.

Być – w interesie Polski

Lista polityków i innych VIP-ów, którzy wystąpili w stolicy Kataru, Dausze (arabska nazwa: Ad-Dauha), w hotelu Sheraton jest długa. Są na niej nazwiska zarówno tych, którzy już zapisali swój rozdział w politycznej historii swoich państw i kontynentów, jak i ci, którzy wciąż go zapisują. Do tych ostatnich na pewno należy minister spraw zagranicznych Francji Jean Marc Ayrault, premier Kataru szejk Abdullah bin Naser bin Khalifa Al-Thani czy główny negocjator Palestyny w rozmowach na temat niepodległości tego narodu Saeb Erekat albo specjalny wysłannik Pekinu na Bliski Wschód Ksiao-szeng Gong. Do tych pierwszych zaliczyć trzeba byłych premierów, a byli nimi: Australii – Kevin Ruud, Turcji (jeszcze w tym roku) Ahmet Davutoğlu, Finlandii – Mari Kiviniemi (obecnie pełniąca funkcję zastępcy sekretarza generalnego OECD), Syrii – Riad Hijab, a także ekswicepremier Turcji – Ali Babacan. Byli także eksministrowie: spraw zagranicznych Hiszpanii – Miquel Angel Moratinos, Francji – Hubert Vedrine oraz Serbii – Vuk Jeremić (były przewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego ONZ), Korei Południowej – Jim Sung-Joon i Senegalu – szejk Tidiane Gadio, minister sprawiedliwości Indii Ashwani Kumar, handlu Korei – Bark Tae ho, finansów i strategii tego samego kraju – Hur Kjung-Wook, finansów Rumunii – Daniel Dajanu (obecnie członek zarządu Banku Narodowego w Bukareszcie).

Ta bardzo długa wyliczanka, niemal książka telefoniczna, tyle że bez numerów telefonów, była niezbędna, aby uprzytomnić czytelnikom, jak znaczące i szerokie jest spektrum geograficzno-polityczne World Policy Conference. Dlatego warto tam być. Nie tylko po to, aby oficjalnie zabrać głos, ale także – czy może przede wszystkim – aby „robić swoje” na rzecz własnej ojczyzny w kuluarach, bo na tego typu konferencjach tak naprawdę to one są najważniejsze.

Media establishmentu w natarciu

Znaczący był udział mediów globalnych. W agendzie znalazł się „mój” panel z udziałem, poza mną, przewodniczących komisji spraw zagranicznych: Republiki Federalnej Niemiec – Norberta Roettgena oraz Francji – Elisabeth Guigou. Moderatorem tego „Trójkąta Weimarskiego” na katarskiej ziemi był szef biura w Londynie „The New York Timesa” Steven Erlanger. Był też reprezentujący „The Economist” John Andrews oraz Jim Hoagland z „The Washington Post”. Warto zwrócić uwagę, że wszystkie te media mają charakter liberalny lub liberalno-lewicowy. Wszystkie w praktyce, także starający się nieskutecznie ubierać w szaty bezstronności brytyjski prestiżowy „The Economist” w amerykańskiej kampanii wyborczej stały się tubą Hillary Clinton. Tym bardziej warto wykorzystać okazję do konfrontowania ich z rzeczywistością społeczno-polityczną, choćby w kontekście Polski. Liczba stereotypów, mitów, półprawd i kłamstw na temat naszego kraju dawno w mediach krajów anglosaskich przekroczyła „barierę dźwięku”. Trzeba wszakże przyznać, że media w USA i Wielkiej Brytanii są i tak w tej kwestii mniej agresywne niż te niemieckie. W tych nad Renem i Szprewą od początku powstania rządu Prawa i Sprawiedliwości ukazało się już dobrze ponad 1000 (sic!) publikacji atakujących Polskę.

Warto też podkreślić silną i dość naturalną, skoro głównym sprawcą konferencji jest Francuz Thierry de Montbrial, obecność mediów znad Sekwany. Moderatorami byli np. znany dziennikarz i korespondent wojenny „Le Figaro” Renaud Girard czy szefowa działu zagranicznego „Les Echos”, Virginie Robert. W specjalnej debacie na temat terroryzmu wziął udział szef Al Arab News Channel z Arabii Saudyjskiej Jamal Khashoggi. Skądinąd towarzyszył mu tam jedyny rosyjski akcent podczas całej trzydniowej World Policy Conference, czyli Siergiej Karaganow, związany z Putinem honorowy przewodniczący rzekomo pozarządowej Rady Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa Rosji. Publicznie nie krył zresztą swojego niezadowolenia z powodu obowiązującej w Katarze prohibicji… Nikogo wszak tym nie zaskoczył. W panelu tym jako pierwszy zabrał głos szef centrum antyterrorystycznego ONZ Jehangir Khan, a o doświadczeniach Indii w walce z terroryzmem opowiadał gubernator stanu Zachodni Bengal Mayankote Kelath Narayanan.

Globalizacja i lobbing

Dodajmy też bardzo mocny komponent dyplomatyczny, reprezentowany przez ważnych – bo w ważnych krajach rezydujących – ambasadorów najistotniejszych państw. Na liście dyplomatów są m.in: ambasador Francji w USA François Bujon de l’Estang; były ambasador Wielkiej Brytanii w USA, członek Izby Lordów – John Kerr; były ambasador Japonii w USA – Ichiro Fujisaki. Ten mocny „komponent” dyplomatów przez lata akredytowanych w Waszyngtonie był oczywisty: wszyscy oni wzięli udział w debacie zatytułowanej nieco przewrotnie „Post-American Election”.

Trzeba odnotować aktywną obecność – prowadzenie dwóch debat – byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego (a wcześniej szefa Banku Narodowego Francji) Jeana-Claude’a Tricheta. Spikerem był również główny negocjator umowy handlowej Unia Europejska–Korea Południowa, obecnie szerpa przy szczytach G-20 – Lee Hye-Min. Skądinąd Azja, rosnąca światowa siła w wymiarze przecież nie tylko gospodarczym, ale i politycznym, miała bardzo silną reprezentację, zarówno gdy chodzi o szefów koncernów, jak i dyplomatów, naukowców i w jakiejś mierze polityków.

No, właśnie. Tego typu konferencje zawsze ściągają przedstawicieli globalnych czy międzynarodowych korporacji, które mniej lub bardziej (rola kuluarów) starają się o kontakty z czołowymi politykami i urzędnikami (zarówno na szczeblu poszczególnych krajów, jak i organizacji międzynarodowych). Nie będę wymieniał bardzo długiej listy obecnych tam firm, choć niektórzy z nich, zabierając głos, przedstawiali niesłychanie interesujące perspektywy rozwoju techniki, zwłaszcza w zakresie komunikacji międzyludzkiej (np. Francuzi). Nie wymieniam nazw korporacji, aby nie zostać posądzonym o lobbowanie. Odnotuję tylko jakże swojsko brzmiące nazwisko pana Paszkiewicza, wiceprezydenta globalnej korporacji Total, naszego rodaka urodzonego w Argentynie (stąd imię Ladislas, czyli po naszemu Władysław).

Dodać też należy reprezentację międzynarodowych instytucji finansowych, jak chociażby Massuda Ahmeda, który zajmuje się w IMF Bliskim Wschodem i Azją Środkową (choć, na miły Bóg, nie wiem, co skłoniło szefów IMF-u, aby do jednego worka wrzucić Izrael z Mongolią i Turkmenistanem?). Dobrze jest odnotować również aktywną obecność byłego sekretarza generalnego OECD Donalda Johnstona.

Rząd światowy? Bez szans

Tematem tegorocznej WPC w Dausze było światowe zarządzanie. Pomysł kontrowersyjny, bo w świecie tak różnych interesów realnie myśleć o jednym ośrodku decyzyjnym nie sposób. Zwłaszcza w kontekście Brexitu i wyniku wyborów prezydenckich w USA. Gdyby bowiem istniał rząd światowy (niektórzy twierdzą, że istnieje…), to na pewno byłby przeciwny, tak jak był istniejący przecież światowy establishment, zarówno wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, jak i wyborowi Donalda Trumpa na 45. lokatora Białego Domu. Myślę więc, że były premier Turcji Ahmet Davutoğlu (jeszcze w tym roku był „numerem dwa” w tym coraz ważniejszym państwie) zupełnie nie miał racji, gdy w swoim wystąpieniu na inaugurację katarskiej konferencji upatrywał szansy w global governance jako instrumencie zapobiegania i rozwiązywania konfliktów. To raczej wishful thinking – myślenie życzeniowe.

Jakie konkluzje płyną z kolejnego szczytu World Policy Conference w Katarze? Po pierwsze, warto bywać tam, gdzie spotykają się wpływowi ludzie z krzyżujących się, co nieuniknione, środowisk polityki, dyplomacji, światowego ładu (albo nieładu) korporacyjnego, nauki, świata ekspertów i analityków, wreszcie wpływowych mediów. Po drugie, obecność taka, w przyszłości, gdy chodzi o stronę polską, musi mieć charakter nie tylko spontaniczny i ograniczony do indywidualnych, „partyzanckich” inicjatyw, ale przemyślany, wcześniej zorganizowany i reprezentatywny dla świata polskiej polityki oraz polityki i biznesu, zarówno państwowego, jak prywatnego. Warto przygotować się zatem do następnej WPC, która odbędzie się jesienią 2017 r. w Maroku, w historycznym, niepowtarzalnym mieście Marrakesz (stąd zresztą obecność na World Policy Conference w Katarze i to jako jednego z pierwszych mówców Joussefa Amrani, reprezentującego królewski rząd Maroka). Po trzecie wreszcie, być może warto, aby taką konferencję w przyszłości zorganizować w naszym kraju. Byłaby to bowiem okazja do promocji Polski w świecie, a także zmiany nieprawdziwych, niekorzystnych opinii, które pokutują na świecie, a które są reakcją na powstanie rządu reprezentującego polską rację stanu, a niebędącego „potakiwaczem” wobec bliższych czy dalszych potęg.

Zwiększenie międzynarodowej roli Rzeczypospolitej dokonać się może także, choć może nie głównie, podczas tego typu „szczytów” i konferencji.

Autor: Ryszard Czarnecki